Wielki wyciek danych z Rosji, czyli w końcu dostało się też czerwonym

Jak WikiLeaks, tylko w końcu trafiło na giganta ze wschodu - ważący 108 gigabajtów zbiór maili, dokumentów i zapisów rozmów z Kremla dostał się właśnie do sieci. Udostępniła je usługa Distributed Denial of Secrets (z grubsza znaczy to tyle, co „Dystrybutorzy Tajemnic”), założona w grudniu zeszłego roku przez grupę dziennikarzy i aktywistów istniejąca w tzw. darknet, czyli zakątków sieci niemożliwych do odnalezienia za pomocą zwykłego wyszukania. Celem tej grupy jest jakoby ułatwianie badaczom dostępu do ważnych politycznych materiałów. Jak podaje Emma Best, jedna z założycielek DDoS, w pakiecie zwanym Dark Side of Kremlin („Ciemna Strona Kremlina”) znajdują się m.in. dokumenty oligarchów, nacjonalistów, Ukraińskich separatystów i rosyjskich polityków, pliki z rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dotyczące np. ewentualnego wysłania wojsk na Ukrainę, oraz dane wykradzione firmie Sony przez przez północnokoreańskich hakerów jeszcze w 2014. Wszystkie te dokumenty są podobno całkowicie autentyczne; DDoS ma używać do ich weryfikacji tej samej techniki, co WikiLeaks.

Osobiście jestem tą wiadomością zachwycony, a wy? Popieram poprzednie tego typu akcje, jak działania Snowdena czy WikiLeaks, jednak dolegało mi, że uderzały one jedynie w państwa zachodu, głównie USA. Teraz, dla niejako równowagi, wyciekły sekrety także i drugiej strony „żelaznej kurtyny”. Super.


myPhone Halo Q i Halo Q+ - parę słów o tych klasykach

Apple FaceTime pozwalał na podsłuchiwanie rozmówcy

comments powered by Disqus