Uczelnia, wykład. Słowom profesora przeszkadza nagłe, głośne ,,pop!", po którym jeden ze studentów skokiem wstaje z krzesła i sięga do tylnej kieszeni spodni, z której wyjmuje coś czarnego, połamanego i w ogniu. Chłopak rzuca płonący przedmiot na ziemię i odkopuje dalej. Salę powoli wypełnia czarny, gryzący dym...
Jeśli uważacie, że to niezły początek filmu sensacyjnego to dziękuję, miło mi. To jednak nie fikcyjne dzieło mojego autorstwa, lecz opis wydarzeń mających niedawno miejsce na amerykańskiej uczelni w hrabstwie Burlington. W skrócie: w trakcie zajęć nastąpiła eksplozja iPhone 6 Plus, trzymanego przez jego właściciela z tyłu spodni. Tym razem telefon nie był, jak to miało miejsce w przypadku Galaxy Note 7 Samsunga, podłączony do źródła prądu, co może pogłębić psychozę niektórych użytkowników, traktujących teraz telefony jako granaty zaczepne. Zanim zaczną oni inwestować w pełne pancerze antytelefonowe, warto jednak by zauważyli, że właściciel zniszczonego iPhone 6 Plus siedział na nim. Pomijając kwestie wygody, warto wiedzieć, że baterie litowe nie przepadają za wysokim ciśnieniem i mogą zareagować na zbyt wysokie wybuchem.
Jak dotąd, Apple nie skomentował zdarzenia. Przypomina nam ono o tak zwanym ,,bendgate" (od bend, wyginać, oraz Watergate, sławnej afery z USA lat 70-tych), kiedy to okazało się, że boki iPhone 6 Plus nadmiernie łatwo zginają się pod naciskiem, ważny błąd fabryczny który Apple kompletnie zignorowało. W tej chwili trudno powiedzieć czy jedna sprawa ma coś wspólnego z drugą. Mamy tylko nadzieję, że Apple nie nabierze znów wody w usta i już wkrótce wyda stosowne oświadczenie.
Pechowy właściciel iPhone'a trafił do szpitala z, na szczęście, jedynie lekkimi poparzeniami.