Obawiam się, że stały napływ tego typu wiadomości wkrótce znieczuli na nie wszystkich zainteresowanych. A nie powinien.
Do rzeczy. Sprawa zaczęła się rok temu, gdy pojawiły się pierwsze doniesienia o Facebooku zbierającym dane nt. lokalizacji swoich użytkowników nawet wtedy, gdy ci wyłączyli funkcję lokalizacji. Sprawą zajął się amerykański Senat, choć na odpowiedź musiał czekać aż do teraz. W opublikowanym na stronie The Hill liście od FB korporacja wprost przyznaje się do robienia tego:
”Nawet jeśli ktoś nie korzysta z usług lokalizacyjnych, Facebook może nadal zbierać informacje o lokalizacji na podstawie informacji dostarczanych przez użytkownika oraz jego znajomych za pośrednictwem ich działań i połączeń w naszych usługach. Przykładowo, jeżeli ktoś odpowiada na wydarzenie na Facebooku, na przykład na lokalny festiwal muzyczny, dodaje wideo z tagiem lokalizacji albo zostaje oznaczony przez znajomego w restauracji, te akcje dają nam pewne informacje, pozwalające na przybliżone określanie jego lokalizacji.”
Jakby tego było mało, Facebook zna też nasz numer IP:
”Każde urządzenie podłączone do internetu otrzymuje przypisany adres IP (...) który wskazuje, gdzie urządzenie znajduje się w sieci (..) urządzenie przesyła te dane niezależnie od tego gdzie jest użytkownik i co robi.”
Po co Facebookowi to wszystko? Jak to po co - informacja to pieniądz. Nasze dane lokalizacyjne pozwalają serwisowi na lepsze dostosowanie reklam pod nasze gusta. Co gorsza, serwis nie przyznaje, że jest to zła praktyka i broni jej - to trochę tak, jakby szpiegujący nas domokrążca mówił, że robi to, żeby lepiej wiedzieć jaki towar próbować nam wcisnąć.
Amerykański Senat zapowiada, że nie zostawi tej sprawy i będzie dążył do pomniejszenia wszechwiedzy firmy Zuckerberga. Powodzenia.
Amerykański rząd chce przejąć zyski ze sprzedaży książki Edwarda Snowdena
Zygmunt Solorz, właściciel Cyfrowego Polsatu, kupuje Asseco Poland