Historia jest w sumie bardzo stara, ale że niedawno udostępniona została związana z nią dokumentacja, pozwolę sobie ją przytoczyć. Cała sprawa zaczęła się 1 sierpnia 2016 roku (i tutaj najwięksi fani Pokemon GO pewnie już wiedzą, o co chodzi). Od tego to momentu w licznych bazach wojskowych na terenie Kanady zaczęto obserwować przedziwne zjawisko cywili próbujących dostać się teren placówek. Raz odnaleziono matkę z dwójką dzieci wspinających się na stojący na poligonie czołg, innym razem mężczyzna grzecznie próbował przekonać strażników, by ci wpuścili go na teren jednostki. Ludzie ci oczywiście przychodzili tam w celu łapania stworków bądź odwiedzania gymów w wirtualnej rzeczywistości Pokemon GO.
Jak się okazuje, kanadyjskie wojsko wzięło sprawę na poważnie. Udostępniona dokumentacja zawiera 471 stron gęsto zapisanych historią rozpoznania i przygotowania metod zażegnania problemu. W sprawę zaangażowana została policja wojskowa i specjalne służby bezpieczeństwa; kilku funkcjonariuszy zostało musiało poznać i zrozumieć zasady gry. Niejaki Avid Levenick, ekspert ds. bezpieczeństwa w bazie wojskowej w Borden, rzekomo podsumował sytuację słowami ”Powinniśmy zatrudnić 12-latka, który nam w tym pomoże”.
Jak dotąd działania Kanadyjczyków ograniczyły się do złożenia skargi do Niantic. Miejmy nadzieję, że wydawcy Pokemon Go zadbają o to, by usunąć zawartość swojej gry z terenów objętych władzą wojskową. Głupio by było zostać zastrzelonym dla Charmandera czy innego stworka.
Ekologia na pokaz czy ku pożytkowi planety? Firmy starają się rezygnować z plastikowych opakowań